~~~
Siedziałam na parapecie otwartego na oścież okna. Ranne powietrze przyjemnie owiewało moją twarz. Do rozpoczęcia zajęć w szkole była jeszcze godzina, więc w sumie nie miałam co robić.
Jesteś bezużyteczna.
Aha.
Jesteś niczym.
Okej.
Do niczego się nie nadajesz.
Coś jeszcze? To fajnie. Wskoczyłam z powrotem do swojego pokoju i dokończyłam szykowanie się. Po kilku chwilach udałam się do kuchni, w której jak zwykle zastałam Lucasa pijącego kawę. Widząc mnie sięgnął po drugi kubek, by nalać do niego parującego wywaru, który mi od razu podał. Siorbnęłam duży łyk. Przyjemny gorąc rozlał się po całym moim ciele. Czułam, jak moja skóra nabiera koloru. Już prawie zapomniałam, jak bardzo kuzyn mnie wczoraj zdenerwował.
-Jak się dzisiaj wybierasz do szkoły?-zapytałam.
-Wcale się nie wybieram, nie chce mi się-rzucił wzruszając ramionami.
-Ahm.
-No co?
-Nie nic. Chciałam tylko zorganizować sobie transport, żeby nie musieć iść pieszo, ale trudno.
Przymrużył oczy i z ukosa spojrzał na sufit, tak jak zawsze, gdy podejmował 'bardzo trudne' decyzje.
-Mogę cię podrzucić, ale nie od razu przed szkołą, tylko z ulicę dalej, żeby mnie dyrka nie ścigała. Okej?
Kiwnęłam ze słabym uśmiechem głową. Mission complete. Czy jakoś tak. Dawno już nie grałam w żadne gry.
Skończyłam napój i poszłam na korytarz jeszcze raz przejrzeć się w lustrze. Czarne włosy miałam związane w niedbałego koka, usta pociągnęłam bladoróżowym błyszczykiem, a rzęsy tuszem. Oczywiście miałam też pół tony podkładu i korektora, albowiem moja skóra na lewej części twarzy nadal nie pozbyła się fioletowego odcieniu. Na dziś wybrałam czarną satynową bluzkę na koronkowych ramiączkach z baskinką, spodenki z czarnego jeansu z frędzlami po bokach i również czarną jeansową kamizelkę zapinaną na agrafki. Dobrałam to tego jeszcze sznurówkowe buty na słupku i byłam gotowa do wyjścia akurat wtedy, gdy Lucas nałożył na siebie kurtkę.
Opuściliśmy budynek i udaliśmy się w stronę garażu, z którego Luke wyprowadził motocykl, a ja zabrałam z półki dwa kaski, które po chwili założyliśmy. Po chwili już pędziliśmy w stronę szkoły. Tak jak zapowiedział, zatrzymał się ulicę od niej, żebym mogła dalej iść sama, nie narażając go na uwagi dyrektorki.
Dosłownie pięć metrów od bramy zostałam zatrzymana, gwałtownym pociągnięciem za łokieć, które sprawiło, że zatrzymałam się dopiero na murze. Wydałam z siebie cichy jęk. Po sekundzie pojawiła się przede mną czerwona burza włosów, okraszona ignoranckim uśmiechem.
-Coś chciałeś konkretnie, czy tylko od tak mnie wkurzasz?-fuknęłam.
Kastiel się zaśmiał i kierując w stronę w którą wcześniej szłam, położył rękę na moim ramieniu. Próbowałam ja strzepnąć, ale mi się nie udało.
-Chciałem cię odprowadzić laleczko-powiedział melodyjnie, ale jak zwykle zachrypniętym głosem.
Na ostatnie jego słowo przeszedł mnie zimny dreszcz, który nie sposób było ukryć, ale na szczęście został przez mojego towarzysza zignorowany.
On wrócił, wiesz to. Czujesz to. Boisz się go na każdym kroku.
Warknęłam w myślach. Mijając bramę do szkoły, poczułam na sobie czyjeś pełne nienawiści spojrzenie, ale nie wychwyciłam kto mnie nim obdarzył, bo Kastiel jeszcze bardziej się do mnie uśmiechając przyśpieszył kroku, ale ręki nie zabrał, co zmusiło również mnie do zwiększenia częstotliwości kroków.
-Wiesz co, nie skazuję ludzi na jedną opinię na samym początku znajomości, ale ty jesteś zwyczajnym prostakiem i ta opinia się nie zmieni-fuknęłam do niego, gdy mijaliśmy drzwi.
Zatrzymał się przede mną z miną zbitego psa.
-Ranisz me uczucia laleczko-powiedział najsłodziej jak umiał.
Dotknęłam czubkiem palca miejsce między jego obojczykami i nieco się zbliżyłam.
-Powiedz do mnie laleczko jeszcze raz, a to się źle skończy. Uroczyście ci to przysięgam-wysyczałam i zostawiłam go samemu sobie.
Pod klasę dotarłam na kilka minut przed dzwonkiem, więc usiadłam jeszcze pod ścianą i zaczęłam słuchać muzyki. Nagle poczułam, że ktoś kopnął mnie w nogę więc spojrzałam nad siebie. Dostrzegłam po każdej stronie dziewczynę o innym kolorze włosów. Przede mną blondynkę, po lewej szatynkę a po prawej brunetkę. Wyglądały jak lalki, ale najbardziej sztucznie wyglądała blondynka. Jak Barbie. Podniosłam się na równe nogi i zdjęłam jedną słuchawkę.
-Chyba mnie jeszcze nie znasz. Jestem Amber-zaczęła słodko blondynka, a potem wskazała kolejno na szatynkę i brunetkę-A to są Charlotte i Li. Ale mniejsza o to. Zauważyłam, że kleisz się do mojego Kastusia. Jeśli jeszcze raz cię przy nim zobaczę, to przysięgam, że gorzko tego pożałujesz. Rozumiemy się?
-Co? Ja się kleję do Kastiela? Litości... To jest zwykły burak-mruknęłam.
-Że co?! Ale jak on może ci się nie podobać?! To najprzystojniejszy i najfajniejszy chłopak w całej szkole! Ale i tak masz się do niego nie zbliżać!-wysyczała, po czym zarzuciła włosami i odeszła.
Szkoła wariatów...
Pasujesz tu idealnie!
A zamknij się już.
Zadzwonił dzwonek, więc jako jedna z pierwszych weszłam do klasy od algebry i zajęłam miejsce w ostatniej ławce pod oknem.
Nauczyciel prowadził normalnie lekcje, dopóki do klasy nie wpadł jakiś chłopak w bluzie z kapturem zasłaniającym całą jego twarz.
-Kim jesteś, młody człowieku? Jeszcze cię tu nie widzieliśmy-rzekł profesor.
-Ja? A no fakt. To skoro jeszcze mnie tu nikt nie zna to się mam przedstawić tak?-rzucił przybysz z uśmiechem rozglądając się, a jego przygniatający wzrok spoczął na mnie.
-Dokładnie.
-Nazywam się Lawrence. Lawrence Handdleton-powiedział zdejmując kaptur, z pod którego wydostała się burza białych włosów.
-Chyba mnie jeszcze nie znasz. Jestem Amber-zaczęła słodko blondynka, a potem wskazała kolejno na szatynkę i brunetkę-A to są Charlotte i Li. Ale mniejsza o to. Zauważyłam, że kleisz się do mojego Kastusia. Jeśli jeszcze raz cię przy nim zobaczę, to przysięgam, że gorzko tego pożałujesz. Rozumiemy się?
-Co? Ja się kleję do Kastiela? Litości... To jest zwykły burak-mruknęłam.
-Że co?! Ale jak on może ci się nie podobać?! To najprzystojniejszy i najfajniejszy chłopak w całej szkole! Ale i tak masz się do niego nie zbliżać!-wysyczała, po czym zarzuciła włosami i odeszła.
Szkoła wariatów...
Pasujesz tu idealnie!
A zamknij się już.
Zadzwonił dzwonek, więc jako jedna z pierwszych weszłam do klasy od algebry i zajęłam miejsce w ostatniej ławce pod oknem.
Nauczyciel prowadził normalnie lekcje, dopóki do klasy nie wpadł jakiś chłopak w bluzie z kapturem zasłaniającym całą jego twarz.
-Kim jesteś, młody człowieku? Jeszcze cię tu nie widzieliśmy-rzekł profesor.
-Ja? A no fakt. To skoro jeszcze mnie tu nikt nie zna to się mam przedstawić tak?-rzucił przybysz z uśmiechem rozglądając się, a jego przygniatający wzrok spoczął na mnie.
-Dokładnie.
-Nazywam się Lawrence. Lawrence Handdleton-powiedział zdejmując kaptur, z pod którego wydostała się burza białych włosów.
~~~
Pieerwsza! Jakim cudem? *o*
OdpowiedzUsuńNiee, co ten Lawrence tutaj? Sprzysięgli się, by gnębić Raven, czy co? Biedna... Zły Lawrence! Mam wrażenie, że pojawił się po to żeby Raven zrobiła się bardziej nieufna co do Jamesa.
Kastiel taki cham! Nie wie, że dziewczyny nie lubią zwrotu "laleczka"?
Amber... blee! A Kastiela itak nie dostanie! Błahahaha!
To tyle. Weny <3 Jako że mam już neta, będę częściej zaglądać! :D (taka radość!)
Nie było mnie tutaj dość długo i patrzę a tu już dwa rozdziały. Łał! Jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńDlaczego Luck chce żeby wybaczyła Jamesowi? Czyżby on był tak łatwowierny? A może naprawdę James się zmienił?
I co robi tu ten... ten... k#&%*!!... dupek? Boże... oni wszyscy się zmówili na nią i chcą ją teraz gnębić? To jest nie fair... Ona już wystarczająco się na cierpiała.
Grr... Nie lubię ich towarzystwa...