wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 20 "Jakbym był powietrzem"

~~~
Opuściłam szkołę tuż przed siedemnastą, w kompletnej ciszy, przerywanej szumem liści. Gdy wychodziłam, dziedziniec świecił tylko petami Kastiela.
Drogi były puste, ani śladu żadnego auta, więc szłam środkiem, tak jak kiedyś...
Taak, idź tak dalej. Na pewno nic cię nie potrąci.
Mam to gdzieś. Spadaj na bambus.
Szłam tak już z piętnaście minut, zanim usłyszałam tuż za sobą ryk silnika. Natychmiast się odwróciłam i dostrzegłam opierającego się o motocykl Lucasa.  Jakim cudem...?!
-Nie nauczyli cię, że chodnik jest od chodzenia, nie droga?-prychnął w moją stronę zdejmując kask i wyciągając go do mnie-Wracasz ze mną czy wolisz iść w tych butach kolejny kilometr?
Co? Kilometr? Przecież powinnam być już teoretycznie przed domem?
Chyba wyłapał moje zdziwienie, bo się zaśmiał.
-Pewnie wychodząc ze szkoły skręciłaś w złą stronę. Więc jedziesz?-wyjaśnił.
Przyjrzałam się swoim nogom zakrytym tylko do kolan sukienką. No chyba go pogięło, jeśli myśli, że w takim ubraniu wsiądę na motocykl. Wyjęłam komórkę z torby i włączyłam mapy. Znalazłam miejsce w którym się znajduje i zaznaczyłam położenie domu, po czym wyminęłam Luke'a i kontynuowałam drogę. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam, ale najpierw wrócę do domu. Potem sprawy bieżące.
-No wiesz, ja tu ci proponuję jazdę na ścigaczu, a ty mnie po prostu mijasz, jakbym był powietrzem. No wiesz, dzięki wielkie-rzucił, gdy już oddaliłam się od niego jakieś dwadzieścia metrów.
Zignorowałam go i wpatrując się w mapę szłam dalej.
Gdy już dotarłam w spokoju pod dom, zerknęłam na godzinę. 17:43. Jeszcze nie tak późno. Weszłam do mieszkania i zostawiłam kostkę na wieszaku, po czym wciąż trzymając komórkę, udałam się do swojego pokoju, mijając śpiącą na kanapie w salonie ciocię. Gdy zamknęłam za sobą drzwi, na ekranie wyświetliło się przychodzące połączenie z nieznanego mi numeru. Odebrałam.
-Czyli rozumiem, że nie chcesz ze mną gadać-usłyszałam z głośnika w urządzeniu.
Co? Z kim gadać? Chociaż głos znajomy. No kurde.
-Kto mówi?-spytałam ściągając brwi.
-Jaja sobie robisz? To ja, James-warknął osobnik po drugiej stronie.
 Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło i przeciągnęłam ją w dół twarzy. No faktycznie.
-Jesteś jeszcze tam czy już wróciłeś do siebie?-rzuciłam.
-Właśnie się zbieram, a co?
Dobra, raz kozie śmierć.
-Czekaj chwilę, już wychodzę-kliknęłam czerwoną słuchawkę.
Rzuciłam się na pudełko z biżuterią, w poszukiwaniu kastetów. Nigdy nic nie wiadomo. Ubezpieczam się. Gdy już znalazłam to, czego szukałam. Zeszłam na parter, po czym cicho opuściłam dom.
Dotarcie do parku zajęło mi mniej więcej dwie minuty, mimo że wcale się nie śpieszyłam. Już mijając bramę dostrzegłam brązowo zieloną czuprynę, leżącą na największej misie fontanny. Oplotłam się ramionami i nie zwalniając kroku szłam dalej. Zwrócił na mnie uwagę dopiero, gdy stukot moich butów zaczął być słyszalny na tyle, by do niego dotarł. Podniósł lekko głowę, by po kilku chwilach usiąść.
-Już później się nie dało?-fuknął.
Cóż za gwałtowna zmiana. Normalnie się nie spodziewałam. Przewróciłam oczami i zatrzymałam się metr przed nim.
-Co chciałeś?-rzuciłam od niechcenia.
-Może lepiej najpierw sobie klapnij-poklepał miejsce obok siebie, na którym niepewnie usiadłam.
-Więc?-ponagliłam go.
Nie mam ochoty na dłuższe spotkanie z nim. Wystarczy mi, że muszę widywać go w szkole.
Westchnął, po czym odkręcił się w moją stronę i patrząc mi prosto w oczy, zaczął mówić.
-Raven... dobra, wiem że byłem do niczego bratem, może uważasz, że nadal jestem, masz ku temu powody, nawet dość sporo, ale przysięgam, już nie ma we mnie tamtego człowieka. Przez te parę lat, wszystko przemyślałem, na początku mnie do tego zmuszali, ale w końcu robiłem to cały czas, traktowałem to jako hobby i...
-Proszę, przejdź do rzeczy-przerwałam mu.
 Wziął większy wdech i kontynuował. Z każdym słowem zadziwiał mnie jeszcze bardziej.
-Wiem, że zaczęcie od nowa jest niemożliwe, za dużą część życia ci zrujnowałem. Tak zdaję sobie z tego sprawę. Ale chciałbym, żebyś chociaż spróbowała...-przełknął głośno ślinę-chociaż częściowo mi wybaczyć. Proszę.
Spojrzałam głębiej w jego oczy. Wyrażały nadzieję i... skruchę oraz coś w rodzaju tej wrednej iskierki, którą miał w oczach zawsze, gdy planował jakiś przekręt. Nie wierzę mu.
-Nie-rzuciłam krótko-będziesz musiał się bardzo postarać.
Wstałam i nie odwracając się więcej wróciłam do domu, zostawiając go samemu sobie.

3 komentarze:

  1. Jej! Pierwsza! Jestem genialna! Przeczytałam szybko jak burza i z ust wyrwało mi się takie... "Eh... "
    A już miałam nadzieję, że coś się zmieni... Czyżby zasada, że ludzie się nie zmieniała pasowała również tutaj? Mam nadzieję, że nie. Chociaż w sumie... To zależy co chcesz zrobić dalej :P
    Coś mi się tu wszystko wydaje takie... za spokojne. Dawno czegoś większego nie było... Czyżby taka cisza przed burzą? No, no... Nie trzymaj dłużej w niepewności.
    Mam nadzieję, że szybko wstawisz kolejny rozdział! Bardzo lubię twoje opowiadanie i czekanie aż wstawisz kolejny rozdział jest dla mnie katorgą, ponieważ muszę się naprawdę mocno powstrzymywać, by nie zaglądać tu co chwilkę.
    Tak więc... Czekam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej supcio. Myślę, że to dopiero początek czegoś wielkiego. Pisz szybko bo nie mogę się doczekać następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Dorwałam się do internetu :D
    Świetny rozdział <3 Przeszłość Raven jest dość... pogmatwana, więc jest o czym myśleć. A James odgrywa w tym wszystkim bardzo istotną rolę, co?

    OdpowiedzUsuń