sobota, 30 maja 2015

Rozdział 12 "Na początku trochę boli"

~~~
Przerażona, gwałtownie wyprostowałam się. Gdzie ja jestem? Co się stało? Co ja tu robię? Kim jest białowłosa siedząca przede mną? Te i  wiele innych pytań kotłowało mi się w myślach. Po kolei. Białe ściany, jasnobrązowa podłoga, pełno gablot z różnymi lekami i jakieś porozwieszane wszędzie kartki z namalowanymi na nich różnymi objawami chorób. Czyli jestem u pielęgniarki. Ostatnie co pamiętam to to, że zaczęło kręcić mi się w głowie, a ja schowałam twarz w dłoniach. Później jest już tylko jedna, wielka, czarna dziura. Skoro jestem w gabinecie medycznym, pewnie straciłam przytomność. Moja niesamowita zdolność dedukcji wyuczona z tysiąca przeczytanych kryminałów daje o sobie znać na każdym kroku. I właśnie teraz też.
Białowłosa podbiegła do mnie i przytuliła. Nie protestowałam, tylko odwzajemniłam uścisk. Potrzebowałam kogoś blisko. Bije od niej taka pozytywna, pokrzepiająca energia. Tak samo było mi przy Emily, która miała bardzo podobną aurę, tylko mniej intensywną. Czułam się bezpieczna i potrzebna. Taka cudowna odmiana od szarej, ponurej rzeczywistości pełnej bólu, cierpienia i samotności.
Nagle zadzwonił dzwonek, a dziewczyna oderwała się ode mnie i zaczęła mi się uważnie przyglądać. Jej wzrok spoczął na mojej prawej ręce, a właściwie prawym rękawie mojej bluzki, na którym czerwone litery układały się w czyjeś imię. Nataniel. Nie pamiętam nic z ostatnich dwóch dni. Jego też. Trudno, najwyraźniej nie zdarzyło się nic wartego zapamiętania.
Przycisnęłam ręce do tułowia i oparłam o oparcie.
-Co to jest?-spytała białowłosa.
-Nic-odparłam ze stoickim spokojem. Kilka drobnych cięć to nic. Prawda? Na początku trochę boli, ale potem się przyzwyczajam i nie czuję nic poza drobnym mrowieniem-dobrze się czuję, mogę już iść na lekcje?
-Nie ma mowy, napiszę ci zwolnienie i wracasz do domu. Nie, moment. W takim stanie sama nie dotrzesz. O, koleżanka cię odprowadzi-trajkotała pielęgniarka.
-Ale przecież nic mi nie jest-protestowałam.
-Jesteś blada, musisz wrócić do domu i odpocząć, a przede wszystkim coś zjeść.
Przecież dobrze się czuję.
-Z natury jestem blada, a poza tym mam na sobie pół tony makijażu-rzuciłam.
-Czemu aż tyle?-pyta białowłosa, a ja tylko wzruszam ramionami.
-Macie te zwolnienia i znikać. Rozalio, dopilnuj jej-syczy podirytowana kobieta.
Przynajmniej już wiem, jak nazywa się moja nowa towarzyszka. Pasuje do niej to imię. Dziewczyna zdjęła ciemnofioletowy płaszczyk i zarzuciła go na mnie. Natychmiast włożyłam dłonie w rękawy i biorąc nasze zwolnienia opuściłyśmy gabinet.
-Zaczekaj na mnie przy oknie, zaniosę to do dyrektorki-powiedziała Rozalia i po chwili zniknęła na schodach.
Udałam się we wskazane miejsce i zaczęłam rozglądać się po korytarzu.  Jakoś wcześniej mu się chyba dokładnie nie przyjrzałam. Podłoga była wyłożona różowymi i miętowymi płytkami, układającymi się w kształt szachownicy. W kilku miejscach płytki miały inny kolor niż reszta. Zapewne z biegiem lat się pokruszyły i trzeba było zastąpić je nowymi. Ściany były równie jaskrawe co podłoga, może nawet bardziej. Pomalowane na pastelową żółć, z co parę metrów wstawionymi oknami w błękitnych okiennicach. Parapety zrobiono z białego marmuru i obudowano jasnobrązowym drewnem. Muszę przyznać, że ten kto tu urządzał, kompletnie się nie zna na wykończaniu. Na miejscu dyrektorki, szukałabym wszelkich funduszy na remont i to jak najszybciej. Tutaj można dostać epilepsji, albo co najmniej oczopląsu. Tylko na biały, gładki sufit dało się patrzeć bez skutków ubocznych.
Upadłam na kolana i trzymając się za głowę zaczęłam spazmatycznie oddychać. Wszystko dookoła mnie dzwoniło, a ktoś znajdujący się w mojej czaszce chciał zniszczyć mi ją od wewnątrz młotem pneumatycznym. Zburzył już jedną ze ścian, zza której zaczęły wylatywać wspomnienia dwóch poprzednich dni. Przejażdżka na ścigaczu. Poznanie Rozalii. Zderzenie z Arminem. Poznanie Kastiela i Lysandra. Zderzenie z Alexym. List ostrzegawczy. Spotkanie Kentina. Zwiedzanie szkoły i wycieczka na dach z Natanielem. Powrót do domu. Zjawienie się Kastiela. Krzyki Lucasa. Próba pomocy Natanielowi...
Zalałam się łzami, tak samo jak poprzedniego dnia wieczorem.
~
 -Że co k*a?!-wrzasnął Luke. Nie, nie, nie, nie.
Wbiegł do kuchni, o mało nie przewracając zdziwionego tak gwałtowną reakcją czerwonowłosego. W zielonych oczach miał rządzę mordu.  Bywał wściekły o różne rzeczy, ale chyba nigdy do tego stopnia. Nawet wtedy, gdy wyrzuciłam połowę jego gier na konsolę przez okno prosto na drogę. Teraz wygląda jak prawdziwa maszyna do zabijania. Napiął wszystkie mięśnie i przyjął pozę drapieżnika gotowego do ataku. Wyglądał groźniej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Kastiel położył dłoń na jego ramieniu, lecz ten tylko szybko ją strzepnął.
-Raven, teraz dorośli porozmawiają-warknął-idź do siebie lepiej, jeśli nie nie chcesz widzieć go w dość marnym stanie.
-Nie, nic mu nie zrobisz i ja o to zadbam-fuknęłam.
Chyba go to zdziwiło, bo na sekundę stracił fason, ale za chwilę znów był gotowy zaatakować.
-Nie, nie zadbasz. Kastiel, zanieś ją do jej pokoju i pilnuj drzwi-prychnął.
Nie ma mowy. Nie dam mu tej satysfakcji. Nie dam mu znowu pobić kogoś, kto chciał dobrze, choć według niego zawsze było inaczej.
Czerwonowłosy wywrócił oczami i zaczął wykonywać polecenie Lucasa. Podszedł do mnie i przerzucił sobie przez ramię, nic sobie nie robiąc z moich protestów. Zdążył donieść mnie do schodów, gdy przypomniałam sobie, czego kiedyś się nauczyłam. Uderzyłam go łokciem w kark, tuż pod czaszką i kolanem w brzuch. Zawsze działa niezawodnie, nawet na Lucasa. Pupilek mojego kuzyna, bo jak go inaczej nazwać, skoro bezwzględnie wykonuje wszystkie jego polecenia, syknął z bólu i upadł na schody, puszczając mnie przy tym. Natychmiast pobiegłam do kuchni. Mijając drzwi usłyszałam zgrzyt odsuwanego krzesła. Sekundę później zobaczyłam Luke'a stojącego z podniesioną pięścią przed siedzącym Natanielem. Nie wiele pomyślałam. Stanęłam między nimi i nim zdążyli mnie zauważyć poczułam przeszywający moją twarz ból. Opierałam się jedną dłonią o ścianę, a drugą trzymałam za policzek. Z oczu ciekły mi łzy, nie panowałam nad nimi, żyły swoim życiem.
-Ch**era...-wyszeptał ktoś po mojej lewej.
Zacisnęłam powieki. Oddychaj, wdech, wydech, wdech, wydech. Jeszcze raz.
-To twoja wina-krzyknął ten sam człowiek.
Odwróciłam się w stronę, z której dobiegał głos. Oczywiście Lucas, kogo innego mogłam się spodziewać.
-Po prostu przyznaj się do winy. Przyznaj się do własnej, osobistej porażki zamiast obarczać nią kogoś innego-syknęłam.
Na twarzy kuzyna malowała się złość, zdziwienie i...rezygnacja. Odszedł kilka kroków, po czym uderzył pięścią w ścianę.  Włożył w to tyle siły, że odleciało trochę tynku z miejsca w które trafił.
-O mój Boże, Raven... To... Ja przepraszam, to moja wina...Przepraszam-szeptał blondyn stojący za mną.
Odwróciłam się w jego stronę. Nadal był blady jak kartka papieru, a teraz dodatkowo zaszkliły mu się pierwsze łzy. Na szczęście Luke jeszcze nic mu nie zrobił. Przynajmniej fizycznie. Nataniel delikatnie położył dłoń na moich włosach. Spojrzałam w jego miodowe oczy.
-Nie martw się, nic mi nie będzie-przekonywałam go.
Chyba mi nie uwierzył.
-Na prawdę, jeśli jest coś co mogę dla ciebie zrobić-mówił.
-Uwierz mi, nic mi nie będzie. Ale lepiej żebyś już wrócił do siebie. Jeszcze będziesz miał problemy z mojego powodu.
Kiwnął głową i wyszedł z kuchni. Stałam w tym samym miejscu przez kolejne kilka minut, zanim nie usłyszałam trzaśnięcia drzwiami. Ruszyłam do swojego pokoju. Po drodze minęłam siedzącego na schodach Kastiela, ale zignorowałam go. Weszłam do mojej sypialni i przekręciłam klucz w zamku. Zaczęłam przeglądać do tej pory nierozpakowane bagaże. Gdzie to jest... gdzie to małe paskudztwo... Po paru chwilach znalazłam to czego szukałam. Małe czerwone pudełeczko z napisem 'Only twice'. Zgasiłam światło i usiadłam na swoim łóżku.
Srebrna żyletka zrobiła resztę...
~~~
A więc witam was ponownie po tej przerwie, miałam pomysł na drugie opowiadanie o zupełnie innej tematyce, ale gdybym zajęła się tym, zupełnie bym o nim zapomniała, więc musiałam je gdzieś spisać. Piszcie czego się spodziewałyście i czym się zawiodłyście >.<

6 komentarzy:

  1. Lucas jak mogłeś! Ty dupku! A ja cię tak lubiłam...
    Całość można skomentować tylko w jeden sposób: OMG! OMG! OMG!
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D i oczywiście zajrzę na drugiego bloga :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, jejku, jejku. Jak on mógł to zrobić, no jak? Już mógł sobie darować. I ta żyletka. Ja chcę jeszcze więcej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę szczerze przyznać, że kamień spadł mi z serca. No może nie do końca, ale w porównaniu z moimi pomysłami co do napis ten jest najmniej okrutny. Na początku naprawdę myślałam, że to Luke jej to zrobił.
    Wybacz, że dopiero teraz piszę komentarz choć przeczytałam dużo wcześniej, ale miałam małe problemy ze szkołą i internetem. Jednakże już jestem ;)
    Co do rozdziału to naprawdę odetchnęłam z ulgą. Co prawda jest mi strasznie smutno za to co się stało i w ogóle, ale jak wspomniałam wcześniej moje pomysły co do tego wszystkiego były "nieco" bardziej psychiczne.
    Ajajaj.... Żyletki to zło... Wiem co mówię. Może chyba powiedzieć, że wiem jak czuje się Raven... Niestety nie potrafię wyobrazić sobie tego bólu po uderzeniu, ale sam fakt, że jej brat nie potrafił przyznać się do winy... Polubiłam go... ;C
    Czekam na kolejny. Nie trzymaj nas dłużej w niepewności.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. masakra tw wyobraznia mnie zadziwia/ magda

    OdpowiedzUsuń
  5. Za karę, że się pocięła nie napiszę tutaj komentarza!!!

    OdpowiedzUsuń
  6. Kurde ale mnie Lucas teraz zdenerwował! Biedna Raven, biedny Nat. Świetny masz styl pisania, baardzo wciąga :D

    OdpowiedzUsuń